Zupa botwinkowa

11:36 Unknown 2 Comments


To jest chyba jedna z moich ulubionych pór roku, szczególnie ze względu na to, że w sklepie można kupić tyle wspaniałych świeżych warzyw, młodą włoszczyznę, botwinkę. I właśnie ta ostatnia trafiła dzisiaj na stół pod postacią zupy. Nie będzie to tradycyjny barszczyk botwinkowy tylko prosta, jednogarnkowa zupa. Zapraszam!


składniki: 2l bulionu drobiowego (na mięsie, nie z kostki!), 2 ugotowane starte marchewki, 1 duży pęczek botwinki, 3 średnie ziemniaki, 3 jajka ugotowane na twardo, 4 czubate łyżki śmietany 18-22%, 1 czubata łyżeczka mąki, sól, pieprz, szczypta kwasku cytrynowego, 1 łyżeczka cukru, majeranek

wykonanie: Bulion drobiowy zagotowujemy, wrzucamy obrane i pokrojone w kostkę ziemniaki i gotujemy do miękkości. Następnie dodajemy pokrojoną botwinkę - bez łodyg, krojąc w kostkę buraczki i liście w paseczki. Startą marchewkę dodajemy do zupy i gotujemy aż buraczki zmiękną. Pod koniec dodajemy ugotowane i pokrojone jajka. W miseczce mieszamy śmietanę z mąką, dodajemy łyżkę wazową zupy i szybko mieszamy, po czym dodajemy do zawartości garnka. Zupę doprawiamy do smaku przyprawami oraz cukrem.

2 komentarze:

Omlet z mozzarellą, pomidorami oraz szynką

11:27 Unknown 4 Comments


W ostatnim czasie bardzo polubiłam śniadania, w których skład wchodzą jajka. Szczególnie upodobałam sobie wszelkiego rodzaju omlety, więc przedstawiam Wam jedną z najprostszych ale bardzo smaczną opcję śniadaniową - omlet z mozzarellą, pomidorami oraz szynką.

składniki: 3 jajka, 1/2 kulki mozzarelli, 3 pomidorki cherry, 2-3 plasterki szynki, 1/2 małej cebulki pokrojonej w piórka, 1 łyżeczka masła, sól, pieprz, opcjonalnie zioła (bazylia, tymianek itp.)

wykonanie: Na patelni rozgrzewamy masło i podsmażamy pokrojoną w paseczki szynką wraz z cebulą. Jajka roztrzepujemy z solą oraz pieprzem i ewentualnie z ziołami, po czym wylewamy na patelnię, nie mieszamy! Póki jajka się nie zetną całość wykładamy pokrojonymi pomidorkami cherry oraz pokrojoną w kostkę mozzarellą. Podsmażamy aż jajka się dobrze zetną.

4 komentarze:

Eko - eto, czyli czas zmian DZIAŁAJ LOKALNIE!

13:36 Unknown 2 Comments

www.eko.bosbank.pl
    W jednym z numerów Polityki, który ukazał się jakoś na początku maja, trafiłam na świetny artykuł poruszony przez Martę Sapałę. Temat prosto z okładki "Wyznawcy eko - eto. Nowa ideologia podbija miasta". Napis na tle zdjęcia przedstawiającego swojsko ubraną dziewczynę z wiklinowym koszem pełnym warzyw, tuż obok rustykalny rower z rabarbarem wystającym z koszyka, wszystko to wpłynęło na chęć zapoznania się z tym artykułem i co więcej, tak długo treść odbijała się echem w mojej głowie aż postanowiłam sama o nieco poruszyć tą kwestię.
    Chyba już większość osób zdążyła zauważyć, bądź podporządkować się trendowi zdrowej żywności, bycia "eko", wspierania lokalnej działalności. Nie zawsze jednak ten trend pozwalał na przyłączenie się do grupy eko osób, których zasoby finansowe nie przekraczały wynagrodzenia przeciętnego pracownika na etacie. Dorzucając do tego model rodziny, przynajmniej 2+1, ciężko jest pozwolić sobie na ekologiczną żywność, której ceny wielokrotnie przekraczają te, które oferują nam dyskonty. Mimo to wiele osób chce pozwolić sobie na oderwanie od betonowego świata, powoli pęd za kasą, karierą i ciągłym wspinaniem się po jej szczeblach zaczyna mieć mniejsze znaczenie. Coraz więcej osób zauważa jak wiele traci wciskając się w wiecznie żywy wyścig szczurów, zapominając o sobie, o relacjach międzyludzkich, zwykłemu życzliwemu sąsiedztwu. Rzadko zdarza się teraz aby osoby mieszkające w bloku, w jednej klatce znały się na tyle aby swobodnie razem porozmawiać, nie mówiąc już o spędzaniu wspólnego czasu!
Czasami ta kwestia zmienia się, jak dobrze to zauważyła autorka artykułu, w chwili pojawienia się na świecie dziecka. Matki, ojcowie, którzy zamierzają wychowywać dziecko nie podrzucając go co chwilę z miejsca na miejsce, bądź pozostawiając na łasce opiekunki, dużo łatwiej nawiązują kontakty z innymi rodzicielami, wychodząc wspólnie na spacery, pikniki, a wraz ze wzrostem dziecka, nawiązywaniu przyjaźni z dziećmi sąsiadów, spędzając ze sobą coraz więcej czasu. I wtedy pojawia się również myśl - dlaczego by nie wykorzystać kawałka ziemi, dostępnego chociażby przed blokiem.
    Dawniej wokół bloków, prócz typowych zasadzonych kwiatami mini ogródków, można było znaleźć grządki z marchewką, pietruszką, szczypiorkiem. Obecnie dostępne w sklepach stoiska z ziołami pozwalają na namiastkę własnego ogródka w obrębie własnego mieszkania, lecz to powoli jest za mało! Sama nie posiadam balkonu, a jedynie szeroki gzyms tuż za oknem i pierwsza myśl jaka przeszła mi na myśl to wybudowanie stelażu, zbudowanie własnego mini ogródka. Pan Aleksander oczywiście wyśmiał mnie, nazywając mnie "zasranym ogrodnikiem", tylko dlatego, że chciałam posadzić sobie za oknem nie tylko szczypiorek ale właśnie również marchewkę, rzodkiewkę... Ale jak widać, nie każdy rozumie taką potrzebę. Mi jednak brakuje dostępu do czegoś własnego, drobnych, prawie nic nie znaczących plonów, które mi osobiście mogłyby przynieść sporą satysfakcję oraz przede wszystkim własne podstawowe warzywka, chociażby stanowiące dodatek do sałatki.
Moja mama poszła o krok do przodu. Z racji tego, że mieszka w domu jednorodzinnym, a po dawnym warzywniku w ogrodzie nie widać dawno śladu, wygospodarowała ostatnio miejsce na mały inspekt - zasadziła tam pomidorki koktajlowe, które pięknie pięły się w górę aż podczas weekendowej wizyty byłam świadkiem przesadzania ich z inspektu do dużych donic aby mogły już samodzielnie rosnąć. Ile dumy i zachwytu było widać po mojej mamie - bezcenne!
Również w mieście takie działania mogą mieć miejsce! Niezależnie od tego czy mamy do dyspozycji własny skwarek ziemi czy też nie. Odnosząc się do treści artykułu, w Warszawie podobno są już grupy osób, które wspólnie uprawiają porzucone działki, a zebrane plony dzielone są proporcjonalnie do wkładu pracy. Co więcej, wspólną inicjatywę zaczynają wspierać różne instytucje - chociażby Służewski Dom Kultury w Warszawie, który w tym sezonie udostępnił dla sąsiadów wspólny warzywniak.
    Nie wiem z czego to wynika, być może z faktu, że lubię czerpać satysfakcję z czegoś co powstało dzięki pracy moich rąk, ale jestem wielką zwolenniczką takich zmian. W pełni popieram również działania społeczne, które poniekąd "zmuszają" do pracy grupowej, nawiązywania kontaktów i przede wszystkim uczenia się życzliwości względem drugiej osoby, czego tak naprawdę w polskim społeczeństwie brakuje. W końcu o wiele przyjemniej żyje się wśród ludzi, którzy życzą nam dobrze, wspierają nas i pomagają niż na każdym kroku doszukiwać się nieprzyjemności i obawiać się zła czyhającego tuż za rogiem, tylko dlatego, że ciężko jest nam się wysilić na choćby jeden uśmiech skierowany do drugiego człowieka.

2 komentarze:

Azjatyckie pierożki z wołowiną

20:30 Unknown 4 Comments

Jakiś czas temu odwiedziłam nowe dla mnie miejsce na kulinarnej mapie Warszawy - knajpkę ToTu serwującą chińskie pierożki JIAOZI. Pierożki te gotowane są na parze i podawane są w kilku smakach. Wówczas skusiłam się na wersję z dynią i jajkiem oraz z wieprzowiną i krewetkami. Nie było to może wielkie doznanie dla moich kubków smakowych, jednakże postanowiłam przyrządzić w domu azjatyckie pierożki, dla których mimo wszystko inspiracją były te z ToTu.
Podsumowanie: wyszły pyszne, wyraziste w smaku pierożki, które podane z sosem sojowym z hoisin po prostu mnie zaczarowały :) polecam tym, którzy lubią smak sosu sojowego, imbiru, cynamonu, chili w połączeniu z siekanym mięsem wołowym.


składniki (5 pierożków): 200g mięsa wołowego mielonego, najlepiej siekanego, 1 duży posiekany ząbek czosnku, sól, pieprz, imbir mielony, szczypta cynamonu, szczypta chili, szczypta chińskiej przyprawy 5 smaków, olej do smażenia, 1/2l bulionu wołowego
ciasto: 3/4 szkl. mąki, ciepła woda
sos: 4 łyżki sosu sojowego, 1 łyżeczka octu, 1 łyżka sosu hoisin, 1 posiekany ząbek czosnku, 1 posiekany szczypiorek z cebulki dymki

wykonanie: Mięso dokładnie mieszamy z przyprawami oraz ząbkiem czosnku. Z mąki i wody wyrabiamy elastyczne ciasto, z którego następnie tworzymy okrągłe cienkie placuszki. Na środku każdego placuszka wykładamy porcję mięsa i sklejamy ciasto u góry. Na patelni rozgrzewamy olej i podsmażamy od spodu pierożki na rumiano, a następnie przekładamy je do garnka z gotującym się bulionem. Pierożki gotujemy na małym ogniu przez kilka minut, po czym przekładamy je do miseczki, zalewając niewielką ilością bulionu i podajemy z sosem, którego składniki dokładnie mieszamy przed podaniem.

4 komentarze:

Makaron MEE z kurczakiem i ogórkiem

18:02 Unknown 0 Comments

Dwa podniebienia i dwa różne wrażenia z jedzenia - dla mnie makaron idealny! Dzięki połączeniu mięsa z sosem hoisin, lekko uwydatniającym smak śliwki, która wchodzi w skład sosu, makaron przywołał mi od razu na myśl smaczne, delikatne w smaku chińskie danie. Dla Aleksandra to nie był jego smak.
Cóż, tak jak ja nie sięgam po oliwki tak on nie musi jeść ze smakiem tego co ja :)


składniki: 1/2 opakowania makaronu MEE, 200g piersi z kurczaka, przyprawa do indyka, sól, pieprz, 1/2 ogórka zielonego bez części nasiennej, 1 cebulka dymka, 4 duże łyżki sosu hoisin, woda do podlania sosu, 1 łyżka sosu ostrygowego, 1 łyżka sosu sojowego, szczypta soli oraz pieprzu do smaku, olej arachidowy do smażenia

wykonanie: W woku albo na patelni rozgrzewamy łyżkę oleju arachidowego. Mięso kroimy w paseczki, doprawiamy przyprawą do indyka, solą oraz pieprzem, a następnie smażymy na rumiano. Pod koniec dodajemy sos ostrygowy i dobrze mieszamy. Makaron gotujemy we wrzącej wodzie przez 2-3 minuty, odcedzamy i przelewamy zimną wodą. Ogórka zielonego kroimy w cienkie paseczki, cebulę dymkę kroimy w piórka, a szczypiorek siekamy. Kiedy mięso na patelni ładnie się wysmaży, dodajemy dymkę, szczypiorek oraz ogórka, mieszamy i przez chwilę podsmażamy aż ogórek zmięknie. Pod koniec dodajemy sos hoisin oraz 3-4 łyżki wody (można więcej w razie potrzeby), mieszamy dokładnie po czym dodajemy makaron oraz sos sojowy. Całość dokładnie mieszamy i przyprawiamy do smaku solą oraz pieprzem.
Smacznego!

0 komentarze:

Bajka o chłopcu, który miał marzenie (ostrzeżenie przed zawieraniem umów!)

15:43 Unknown 0 Comments

www.wkinach.eu
Ktoś mi dzisiaj opowiedział "piękną" bajkę - zadzwonił do mnie Dominik, którego znam od około roku. Poznaliśmy się na akademii biznesu zorganizowanej przez pewną firmę sygnowaną przez pewien znany bank. Tuż po odebraniu od niego telefonu dzisiejszego ranka, usłyszałam "radosny" głos Dominika i pytanie czy chcę usłyszeć bajkę. Odpowiedziałam, że owszem, a brzmiała ona tak:

Był sobie kiedyś chłopiec. Miał on marzenie aby otworzyć firmę transportową. Aż pewnego dnia odkrył pewną inicjatywę, program skupiający młodych i tych doświadczonych, mających pomysł na biznes lecz nie posiadających wystarczających funduszy na rozpoczęcie firmy. Postanowił więc przystąpić do programu, wziąć udział w konkursie, który miał wyłonić finalistów i otrzymać piękną kwotę pieniędzy, która miała sięgać nawet 250 tys zł. Po jakimś czasie okazało się, że mu się udało! Dostał się do finału wraz z kilkoma innymi osobami i takim sposobem trafił do grupy osób, które wpakowały się w niezłe... g...wno.

Niestety historia Dominika to również moja historia, a także wielu innych osób, firm, którym zapewniano fundusze, pomoc, wsparcie specjalistów, szkolenia i wiele innych pierdół, których nie było. Zamiast tego otrzymaliśmy możliwość uzyskania kredytu, kilka spotkań z pseudo-specjalistami, a także masę problemów, kosztów i zszarganych nerwów.
Udzielono nam kredytu z otwartą linią do 250 tys złotych... W rezultacie nie mieliśmy możliwości sięgnięcia po określone nawet w biznesplanie pieniądze, bo "wspólnik" cały czas ingerował we wszelkie decyzje podejmowane przez nas, czyli osoby niby decyzyjne w spółkach...
Odgórnie również przydzielono nam księgowość... Matko kochana, nigdy w życiu nie widzieliśmy takiej zgrai niekompetentnych, niedoświadczonych osób, które za nic miały sobie nasze potrzeby, dbałość o dokumenty. Idealnie za to firma ta potrafi wystawiać faktury na kwoty, które spokojnie wystarczyłyby na zatrudnienie sobie prywatnego księgowego na etat...
Ciągłe ograniczenia ze strony wspólnika, jakim była spółka z ramienia wspomnianej wyżej inicjatywy, doprowadzały do upadku zamiast do rozwoju naszych firm. Każdy z "finalistów" przez ostatni rok przeżył więcej złego niż dobrego z tego tytułu, a marzenie o posiadaniu dobrze prosperującej działalności trysnęło jak bańka mydlana.

Zawieranie umów
Pomimo, że wiele osób skonsultowało swoje umowy z prawnikami, nikt nie pomyślał o tym aby podpisać dodatkowe umowy, które w klarowny sposób opisywałyby ewentualne rozejście. I to był jeden z błędów, które popełniliśmy już na samym wstępie. Jednak nikt nie spodziewał się, że tak szybko będziemy chcieli raz na zawsze zerwać wszelkie kontakty z wspólnikiem i pozostać jedynie przy kredycie, który mimo tego, że jest na nas to i tak jest dla nas niedostępny.

Okazało się w trakcie, że nie tylko my postanowiliśmy oderwać się od naszego pasożyta. Również pracownicy, którzy odpowiedzialni byli za nasze spółki odchodzili w szybkim tempie z tej firmy, co jak się później okazało było nie tylko dobrą ale i znakomitą decyzją w ich życiu. Niektórzy do dzisiaj nie mogą znaleźć nowej pracy ale podczas prywatnych rozmów wydają się być rozluźnieni i przyznają, że ten okres karencji przez rozpoczęciem nowej pracy wyjątkowo dobrze na nich działa, bo również oni poddani byli masie nerwów, które im zapewniano na co dzień.

Koniec końców
Wydawać by się mogło, że podpisanie uchwały rozejścia spółki i kilku dokumentów to już zwiastun szybkiego końca problemów... Jakże się można łatwo pomylić! Cała procedura, brak kontaktu z ludźmi odpowiedzialnymi za dokumenty... To wszystko może trwać wieczność.

Pewna jestem jednak, że każde doświadczenie uczy nas czegoś nowego. Przykładowo tego, że:
1. łatwo wziąć kredyt, trudniej go spłacić (szczególnie przy trudnościach od nas niezależnych)
2. bez względu na wielkość i renomę firmy, nie zawsze mogą tam pracować ludzie kompetentni
3. najlepsza księgowa to tylko ta sprawdzona
4. urząd skarbowy nie musi być zły i niedobry
5. przyjaciół poznaje się w biedzie!

i wiele, wiele innych...

Własny biznes
Są firmy, które zaczynały z niewielkim budżetem ale za to z pomysłem i ogromnym zapałem. Są też takie, które wpakowały ogromne pieniądze i najzwyczajniej w świecie je utopiły. Jednak grunt to nie poddawać się i mimo przeciwności losu brnąć dalej, a może w końcu los się do nas uśmiechnie, a praca zostanie wynagrodzona. Brak motywacji może być czymś strasznym przy nawale problemów, telefonach z windykacji i ciągłemu braku gotówki. Jednakże nie można pozwolić sobie na zupełną rezygnację, odpuszczenie sobie, rzucenie wszystkiego w cholerę. Niczego dobrego z tego nie będzie, a tylko narośnie więcej problemów, które jeszcze trudniej będzie przezwyciężyć.

W końcu co robi dziecko kiedy się przewróci? Płacze ale też podnosi się i idzie dalej. Czasami więc może warto zebrać resztki sił i podnieść się po raz kolejny, a być może któregoś dnia obudzimy się z myślą:

"udało się"

0 komentarze:

Letnia sałatka z kiełkami słonecznika

14:04 Unknown 0 Comments

Sałatka do obiadu najszybciej powstaje z tego co aktualnie mamy w lodówce. Na początek miał być kalafior z bułeczką tartą ale świeże zielsko wygrało - odrobina rukoli, pomidorków cherry, cebulki dymki i ogórka, a do tego kiełki słonecznika i lekki dressing z kefiru, czosnku, soli, pieprzu oraz soku z cytryny... Nic więcej nie trzeba!


składniki: rukola, pół zielonego ogórka, 1 cebulka dymka ze szczypiorkiem, 5 pomidorków cherry, garść kiełków słonecznika, 1 duży posiekany ząbek czosnku, kefir, sól, pieprz, sok z cytryny

wykonanie: Rukolę myjemy i przekładamy do miski. Dodajemy pomidorki przekrojone w czwórki, ogórka zielonego pokrojonego w półplasterki, posiekaną cebulkę dymkę wraz ze szczypiorkiem, odrobinę kiełków słonecznika i całość mieszamy z dressingiem: do kefiru dodajemy posiekany drobno czosnek i doprawiamy do smaku solą, pieprzem oraz sokiem z cytryny.

0 komentarze:

Norwegia/Alghero - długa relacja! Zdjęcia!

20:48 Unknown 2 Comments

Jakiś czas temu informowałam Was o tym, że wraz z Aleksandrem planujemy wyjechać do Alghero. Prawdę mówiąc, na kilka dni przed wyjazdem prawie tą wycieczkę odwołaliśmy. Chyba za dużo wszystkiego naraz: trochę problemów firmowych, przeprowadzka, a razem z nią mini remont, zakup mebli... Naprawdę już oznajmiliśmy wszystkim, że zostajemy. I tak z "krzywymi ryjami" chodziliśmy aż do dnia przed planowanym wylotem... aż podjęliśmy decyzję, że niech się dzieje co chce - lecimy!
Niestety odwołaliśmy rezerwację hotelową, więc na ostatnią chwilę szukaliśmy taniego noclegu. Posiadaliśmy niewielkie fundusze ale trafiliśmy na Villaggio Nurral - obiekt usytuowany w Fertilii, 6 km od Alghero, posiadający na swoim terenie bungalowy oraz miejsca kempingowe.
Ale... Od początku.
Wylecieliśmy 14 maja z lotniska Chopin w Warszawie, liniami WizzAir w kierunku: Sandefjord Torp. Tuż po wylądowaniu mieliśmy prawie cały dzień na piesze wycieczki i zwiedzanie Sandefjord - przy okazji przekonaliśmy się jak drogie, w stosunku do naszych zarobków, jest życie w Norwegii. Przykładowo, butelka wody 0,5l - 25 NOK, czyli przy ówczesnym kursie waluty jakieś 12,75zł :) a już McChicken w McDonaldsie 50 NOK, czyli 25,50zł....











Na szczęście przygotowaliśmy się na taką ewentualność i zabraliśmy ze sobą troszkę jedzenia, które z przyjemnością zjedliśmy w porcie. Jedynym minusem był niestety dość silny wiatr. Ale pomimo kosztów, chłodnej pogody i niezrozumiałego języka utwierdziłam się w tym, że Norwegia to piękny, czysty i bardzo kulturalny kraj. Przeżywałam szok za każdym razem kiedy nawet skuter lub rower zatrzymywał się aby przepuścić nas na pasach :) Kultura w każdym zakresie. A poza tym - Norwedzy znakomicie posługują się językiem angielskim. Tak więc nie było problemu aby się z nimi porozumieć.

Wieczorem już wyruszyliśmy w kierunku lotniska w Alghero - na miejscu byliśmy około godziny 23, także do zameldowania pozostało nam około godziny. Na szczęście okazało się, że w stronę Fertilii kursuje jeszcze ostatni autobus, także bardzo szybko zaleźliśmy się o kilka kroków od naszego miejsca zameldowania. Po dotarciu na miejsce okazało się, że wbrew naszym oczekiwaniom w każdym bungalowie są prywatne łazienki, na co zupełnie nie wskazywał opis na bookingu, według którego Villaggio Nurral posiada jedynie wspólne prysznice. Po zameldowaniu pozwoliliśmy sobie jeszcze na szybki nocny spacer zapoznawczy, po czym udaliśmy się za zasłużony odpoczynek. Z samego rana udaliśmy się na śniadanie, które wliczone było w cenę wynajmu - w drzwiach przywitał nas Angelo, który wyglądem przypominał mi podstarzałego Bohdana Łazukę, tylko mocno opalonego, z kruczoczarnymi włosami i lekko wytrzeszczonymi oczami. W skład śniadania wchodziły: cappuccino/herbata/piwo!, sok pomarańczowy, rogalik z nadzieniem, rogalik słodki bez nadzienia, marmoladki, masełko, włoska szynka oraz parmezan lub gotowe kanapki: z mozzarellą i pomidorem albo szynką i serkiem, chrupkie pieczywo oraz forma deseru: ciasteczka/strucla jabłkowa/ ciasto drożdżowe z owocami.
Pierwszego dnia udaliśmy się do Alghero. Pospacerowaliśmy trochę po mieście, po czym udaliśmy się na plażę gdzie opalaniu ulegało wyłącznie ciało Olka, a moje było raczej nieugięte włoskiemu słońcu.














Następnego dnia postanowiliśmy odwiedzić inne pobliskie plaże. Nie da się ukryć, że łącznie przeszliśmy trochę kilometrów ale w sumie odwiedziliśmy dwie bardzo miłe dla oka plaże: Le Bombarde oraz Lanzarote. Tym razem odpuściłam sobie wszelkie kremy z filtrem i mogłam śmiało powiedzieć, że wreszcie zaczęło mnie lekko muskać słoneczko. Niestety była to zapowiedź "pięknej" opalenizny "od koszulki", którą złapałam siedząc na bulwarze w Fertilii tuż przed zachodem słońca. Rano przekonałam się jak ładnie można się spiec :)









Czego jeszcze Wam nie pokazałam? Zrobiłam jeszcze zdjęcia przykładowego menu w Alghero, drugiej pizzy, którą zjedliśmy tuż przed wyjazdem oraz świeżych owoców morza, która pięknie prezentowały się w sklepie ale za to czuć je było już od wejścia do sklepu :)





Urzekły mnie też fartuszki sprzedawane na jednej z uliczek Alghero, którym na miejscu wyszywano imiona nabywców:


Z bólem serca opuszczaliśmy w niedzielę słoneczne Włochy. Szczególnie, że czekała nas wizja spędzenia 12 godzin na lotnisku Sandefjord-Torp, w oczekiwaniu na powrotny lot do Warszawy. Na szczęście jakoś przeżyliśmy i cali i zdrowi, choć trochę zmęczeni wróciliśmy do Polski.





Na koniec:

Każdemu życzę takich wyjazdów jak nasz - nie ma co rezygnować nawet jeżeli brak pieniędzy. My naprawdę pojechaliśmy bez kasy. Jedyne co nas uratowało to dwa niespodziewane przelewy na konto na sumy 200 i 300zł (ach ten zwrot Vat!).
Ogólnie gdybyśmy mogli to pewnie zostalibyśmy tam dłużej ale brak laptopów, czyli narzędzi pracy nie pozwolił nam na taką przyjmność :)

2 komentarze:

Kremowe tagliatelle z szynką parmeńską

18:14 Unknown 0 Comments

Wracając do tego, że makarony są nieodłączną częścią mojej kuchni, tym razem proponuję prostą i szybką wersję makaronu tagliatelle z dodatkiem szynki parmeńskiej. Całość w delikatnym serowo śmietanowym sosie.


składniki (na 2 porcje): 2 porcje makaronu tagliatelle, 2-3 plastry szynki parmeńskiej, 150 ml śmietanki 30%, 30g kremowego serka topionego, 1/2 szkl. startego twardego serka dojrzewającego, 2 ząbki czosnku, oliwa z oliwek, łyżeczka masła, sól, pieprz

wykonanie: Makaron gotujemy według przepisu na opakowaniu. Na patelni na odrobinie oliwy podsmażamy posiekany czosnek. Następnie dodajemy masło, serek kremowy oraz starty ser dojrzewający, lekko mieszamy, dodajemy śmietankę i doprawiamy do smaku. Gotujemy przez chwilę, dodając do sosu odrobinę wody z gotującego się makaronu. Makaron po ugotowaniu odcedzamy, przekładamy do przygotowanego sosu i mieszamy. Na talerze wykładamy makaron z sosem, na którym kolejno kładziemy porwaną szynkę parmeńską, a całość posypujemy startym serem. Makaron skrapiamy oliwą z oliwek.

0 komentarze:

Grillowana kanapka z dwoma serami

18:06 Unknown 1 Comments

Nawet kotlety schabowe, nie muszą być już nudne! Warto je wykorzystać jako główny składnik grillowanej kanapki. Wystarczy tylko dołożyć ulubione dodatki i już pyszna kanapka gotowa. Mi najbardziej dzisiaj odpowiada wersja z dwoma serami - radamerem oraz srebrzystym lazurem. Do tego jeszcze pyszna zielona sałatka... i jedzonko gotowe!


składniki (na porcję): obsmażony na rumiano kotlet schabowy, puszysta bułka lub angielski muffin, starty ser radamer, srebrzysty ser lazur, opcjonalnie cebulka pokrojona w plastry, musztarda dijon

wykonanie: Bułkę lub muffina dzielimy na pół - spieczone strony będą teraz stanowić wewnętrzną część kanapki. Jedną ze stron smarujemy cienko musztardą, wykładamy część startego sera radamer, dodajemy kotlet schabowy, na którym układamy pokruszony ser lazur oraz pozostałą część sera radamer. Opcjonalnie można kanapkę przełożyć cebulą. Na wierzchu układamy drugą część bułki, po czym przekładamy kanapkę na grilla i dokładnie grillujemy w dwóch stron.

1 komentarze:

Jajka faszerowane surimi oraz serkiem kremowym

17:58 Unknown 0 Comments

W moim rodzinnym domu przyjęło się już, że jeżeli przyrządza się jajka faszerowane to z reguły jest to farsz pieczarkowy. Zmieniam powoli tą tradycję wprowadzając chociażby jajka faszerowane surimi, tak jak w poniższym przepisie:


składniki: 4 jajka ugotowane na twardo, 2 łyżki majonezu, 2 łyżki serka kremowego śmietankowego, sól, pieprz, kilka paluszków krabowych, szczypiorek, opcjonalnie sos Worcestershire

wykonanie: Jajka kroimy na połówki, wyjmujemy żółtka i przekładamy je do miseczki. Do żółtek dodajemy posiekane w kostkę paluszki krabowe, majonez, serek oraz przyprawy. "Łódeczki" z białek wypełniamy powstałym farszem. Całość posypujemy szczypiorkiem.

0 komentarze:

Pierś z kurczaka na krewetkach z chrupiącą grzanką

17:50 Unknown 2 Comments

W ostatnim czasie aktualizacje bloga raczej nie należą do najczęstszych... Brak czasu, którym się ciągle wymiguję, przeprowadzka (kolejna) to tylko niektóre z powodów, przez które tak rzadko tutaj zaglądam. Co nie znaczy, że przestałam zupełnie gotować - wręcz przeciwnie. Gotuję ale aparat leży na regale i się kurzy. Dzisiaj jednak postanowiłam się zebrać w sobie i takim sposobem powstały cztery nowe wpisy, które rozpoczynam od piersi z kurczaka na sałatce z krewetkami, a całość zwieńczona chrupiącą grzanką... Palce lizać! :)


składniki (na porcję): 1/2 pojedynczej piersi z kurczaka, 2 kromki chleba tostowego, 5 krewetek gotowanych, rukola, ogórek zielony, 1 duży ząbek czosnku, masło, sól, pieprz, czosnek granulowany; na sos: 1/2 łyżeczki musztardy dijon, 1/2 łyżeczki majonezu, odrobina wody, 1 łyżeczka oliwy, sól, pieprz, kilka kropli soku z cytryny

wykonanie: Na patelni rozgrzewamy masło, podsmażamy posiekany czosnek z drobną szczyptą soli. Następnie dodajemy krewetki i podsmażamy. Kolejno na czystej patelni ponownie rozgrzewamy masło, tym razem z kilkoma kroplami oliwy i obsmażamy z dwóch stron na rumiano przyprawioną solą, pieprzem oraz czosnkiem granulowanym pierś z kurczaka. Po obsmażeniu zdejmujemy mięso z patelni, dodajemy odrobinę masła i obsmażamy kromki chleba tostowego. Składniki na sos dokładnie mieszamy. Na talerzu układamy rukolę, pokrojonego dowolnie ogórka zielonego oraz krewetki i skrapiamy przygotowanym sosem. Na wierzchu układamy jedną kromkę pieczywa, pierś z kurczaka, a na wierzchu drugą kromkę chleba.

2 komentarze:

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...